Potańcówki w kawiarniach, lody w kankach od mleka i kremy tak pyszne, że ich smaku nie da się opisać żadnymi słowami – to Warszawa, jakiej współcześni mieszkańcy nie są w stanie sobie wyobrazić. Na szczęście pamiętają ją jeszcze najstarsi Warszawiacy, którzy chętnie wracają pamięcią do tamtych czasów.
Kolejną bohaterką akcji “Pozamiatane.pl odkurza wspomnienia”, realizowanej przy współpracy ze Stowarzyszeniem “mali bracia Ubogich”, była pani Joanna, która zachwyciła nas swoją żywiołową osobowością i urzekła ciekawymi historiami o dawnej stolicy, zapamiętanymi z lat młodości. Pomimo swoich problemów zdrowotnych, jest ona stale zaangażowana w wiele projektów. Nic dziwnego, bo historia Pani Joanny od zawsze związana była z aktywnością społeczną. Jako absolwentka kierunku pedagogicznego, swoje życie poświęciła pracy w domach dziecka oraz zakładach poprawczych i, jak sama wspomina, było to zajęcie ciężkie, ale wspaniałe. Od 1980 roku rozpoczęła współpracę z Fundacją Polonia, która w tamtych latach skupiała się na pomocy dzieciom z terenów Ukrainy i Białorusi. Dzisiaj w wolnych chwilach pani Joanna wsiada w tramwaj, aby móc po raz kolejny obejrzeć swoje ulubione części Warszawy: Starówkę, Nowy Świat i oddalone nieco od centrum peryferia stolicy… A jak nasza bohaterka pamięta te miejsca?
Dawny Marymont
Na nasze pytanie, jakie jest jej najwcześniejsze wspomnienie związane z Warszawą, pani Joannie od razu w pamięci odtwarza się obraz Marymontu. Pałac Marysieńki Sobieskiej, a właściwie to, co w tamtych latach z niego zostało. Jako uczennica drugiej klasy podziwiała piękne ogrody, natomiast wraz z nadejściem zimy największą rozrywkę stanowiło ślizganie się po wielkich zamarzniętych stawach, po których dzisiaj nie znajdziemy już śladu. Pani Joanna samą siebie żartobliwie określa mianem: “pyskatej”. Jednak już po chwili rozmowy okazuje się być osobą niezwykle otwartą i szczerą, która uwielbia przebywać w towarzystwie młodych ludzi i zabawiać ich rozmową. Pomimo tego, że przeżyła ciężkie lata okupacji, chce wspominać zwłaszcza dobre chwile. I tak właśnie ze śmiechem przyznaje, że jedynym plusem zbombardowania budynku szkoły był fakt, iż: “do trzeciej klasy nie trzeba było iść”.
Wracając pamięcią do tamtych lat, pani Joanna ma przed oczami przedszkole na Gdańskiej, w okolicy którego rosła przepiękna aleja drzew, wycięta dopiero po zakończeniu wojny. Marymont opisuje jako “szalenie miły”, przepełniony urokliwymi domkami z przyłączonymi do nich ogródkami. Wyglądem te tereny przypominały bardziej wioskę, osadę. W tamtych latach znajdowały się one o wiele niżej – dzisiaj z kolei zostały “podwyższone” przez nowo powstałe budynki. Mieszkanie pani Joanny mieściło się przy ulicy Broniewskiego, jednak powietrze było zupełnie inne i jak sama przyznaje: “dzisiaj za darmo bym się tam nie wprowadziła”.
Roztańczona Warszawa
Myśląc o Warszawie z lat powojennych, niejednemu z nas przyjdzie na myśl panująca ówcześnie bieda. Pani Joanna, choć doskonale pamięta, jak ciężko było z pieniędzmi w tamtych czasach, mówi jednak: “Warszawa była biedna, ale wesoła! Bardzo!”.
Sama uwielbiała tańczyć i patrzeć jak inni oddają się zabawie. Działo się tak zwłaszcza w niedziele. Nie było domów handlowych, a więc wszyscy czas poświęcali na wspólną zabawę. Tańczyło się praktycznie wszędzie: w lesie na Bielanach, na Żoliborzu, na Placu Wilsona, nad Wisłą, zarówno na ulicach, jak i na dachach. Dzisiaj niektórych z nas może to dziwić, ale takiej formy rozrywki można było także szukać w… kawiarniach! Pani Joanna wspomina, że w tego typu miejscach, m.in. w Ogrodzie czy Hotelu Saskim, oprócz picia kawy, można było również tańczyć.
Na randki i wagary w dawnej Warszawie
Wizyta w kawiarniach stawała się również pretekstem do skosztowania przepysznych kremów. Owocowych, z bakaliami, z rodzynkami… Pani Joanna przyznaje, że ich smaku nie da się porównać do żadnego ze znanych nam współcześnie specjałów. Nic więc dziwnego, że kawiarenki stały się miejscem spotkań zakochanych, choć nasza rozmówczyni, ze śmiechem przyznaje, że: “na randki się latało, gdzie się dało”. Te miejsca miały jednak wyraźny podział: na górze przesiadywali młodzi, na dole gromadziły się osoby starsze.
A gdzie w Warszawie chodziło się na wagary? Oczywiście na Starówkę, na której dokładnie w cenie 2,20 zł można było kupić smaczną oranżadę. Z kolei najlepsze lody serwowano na Marszałkowskiej. W pobliżu miejsca, gdzie niegdyś stała Rotunda, rozwijał się prężnie handel i właśnie tam w kankach od mleka sprzedawano przepyszne lody, których dzisiaj zdaniem pani Joanny zjeść się już nie da.
We wspomnieniach pani Joanny Warszawa, pomimo iż naznaczona piętnem wojny i latami okupacji, jawi się jako roztańczona i wesoła. Nasza bohaterka z radością opowiada o jeżdżących po Śródmieściu trolejbusach, Tartaku nieopodal Kościoła na Gdańskiej i rozstawionych na Placu Wilsona deskach, aby mieszkańcy mogli oddawać się tanecznej rozrywce. Zdaniem naszej rozmówczyni Warszawę tworzyli zżyci ze sobą ludzie – “nie było pędu za pieniędzmi, był czas na zorganizowanie wszystkiego, także zabawy”.